Hanušovická vrchovina - Jeřab - 1003 m npm - 19.02.2010

Jerab Jerab Jerab
Jerab Jerab Jerab

Z Przełęczy Spalonej chciałem przejechać Autostradą Sudecką na wschodnią stronę G. Bystrzyckich. Ale ledwo ruszyłem i przed wiewiórką wyrosła na drodze ściana śniegu. Okazało się, że odśnieżony został tylko odcinek od Zieleńca do przełęczy. Przejezdna jest także droga do Bystrzycy Kłodzkiej więc jadę właśnie tamtędy. Czuję się git. Wychodzi słoneczko, ładne widoki, 2 góry już za mną i to w dobrym tempie. Chce się żyć.

12:40 - miejscowość Kopecek koło Kralików - wyruszam po Jeraba. Mimo, że tym razem jestem lepiej przygotowany czuję niepokój. Oprócz samej świadomości, że góra już raz się obroniła, doszedł kolejny powód do zmartwienia - pogoda. A ta spie... popsuła się całkowicie. Gęsta mgła, deszcz ze śniegiem i silny wiatr. Jednym słowem przestało być przyjemnie. Miałem jednak tę przewagę, że mogłem już całkowicie spożytkować energię na tę górę. Nie musiałem już dziś nigdzie wchodzić. Parłem więc żółtym szlakiem przez las. Pod wiatr, pod górę, przez krzaki i mokry śnieg spadający z drzew i nieba. Szybko dotarłem do miejsca, gdzie stok góry był wg mnie najmniej stromy. Tu opuściłem szlak obiegający górę (sprawdziłem to ostatnio...) i zacząłem gramolić się na szczyt. Już o 13:50 znalazłem się na wypłaszczonym terenie z amboną. Usiadłem na niej i przez oszklone okienka obfotografowałem "widoki". Myślałem, że to szczyt. Ale coś mi nie pasowało w tej mgle za amboną. Postanowiłem pójść dalej tak długo, aż teren wyraźnie zacznie opadać. I to była dobra decyzja. Po paruset metrach między drzewami dostrzegłem skrzynkę na paliku. W środku księga wejść. Ostatni - sprzed tygodnia.

Po wpisaniu się do książki poczułem ulgę i charakterystyczny głód, który czuję tylko wtedy, gdy jestem mocno wypompowany. Nie mam ochoty przeglądać zawartości skrzynki, chcę być jak najszybciej na dole. Do samochodu zbiegam w godzinę z minutami. Jestem mocno przemoczony zaciągającym z boku śniegiem z deszczem i częstymi upadkami przy stromych zjazdach (jak się do diabła tym steruje?!). Ale przede wszystkim jestem bardzo głodny. Mam wrażenie, że nie mam już w sobie nic do spalenia. Pochłaniam bułeczkę, kabanosy, herbatę i na koniec jabłko. Następuje natychmiastowa regeneracja. Zastanawiam się, czy jeszcze dziś na Śnieżnik nie wchodzić...

Po dojechaniu do Kletna już wiem, że w taką pogodę nic nie zdziałam. Bardzo silny wiatr i późna pora powodują, że postanawiam zająć pierwszą lepszą kwaterę. Dzień kończę kładąc się w wyrku i otwierając czeskiego browarka. Należy mi się.

PS. Trafiłem na dosyć ciekawy pokój. Na wstępie walnąłem głową w futrynę. A żeby nie szurać czerepem o sufit musiałem chodzić albo na podkurczonych nogach albo zgarbiony. Pić można było tylko na siedząco.

PS2. Przy wychodzeniu do kibelka walnąłem się po raz kolejny.

Dziku